Wylądowałam u celu. Iwonicz Zdrój powitał mnie kwiatami, słońcem. Podchodzę do taryfy i kolejna miła niespodzianka – okazuje się, że do Sanatorium „Górnik” kuracjusze są dowożeni za darmo. Ostatni etap podróży trwa krótko i wiedzie pod górkę.

Sanatorium... (2)
Iwonicz Zdrój powitał mnie kwiatami, słońcem

Punktualnie o 17.00 stawiam się w recepcji. Sympatyczna recepcjonistka uśmiecha się do mnie zachęcająco. Ogląda moje skierowanie i wypisując różne informacje, kładzie klucz do pokoju. Okazuje się, że zostałam przydzielona do 3-osobowego pokoju na czwartym piętrze. Na moje prośby o przydział do jedynki lub dwójki odpowiada, że należało zrobić rezerwację, bo już wszyscy przyjechali, a ja „jestem ostatnia”. - Jeszcze mnie pani nie zna, a wyzywa od ostatnich - próbuję żartem coś jeszcze wyegzekwować. Niestety nie udaje się i pogodzona z faktem, że będę mieszkała z dwiema innymi paniami, jadę windą na czwarte piętro. Pukam. Nikt na mnie nie czeka. Swoim kluczem otwieram drzwi. Pokój duży i pełen słońca. Podchodzę do okna, przez  misternie utkaną pajęczynę patrzę na świat. Pięknie. Dopiero teraz rozglądam się po pokoju. Dostrzegam, że łóżko tuż koło okna jest zajęte, więc zajmuję  jedno z dwóch pozostałych.

Nie mam czasu na na rozpakowywania, bo już muszę biec do pielęgniarki.  Formalności załatwione, wracam do pokoju, nadal pustego. Spokojnie rozpakowuję walizę, co do powieszenia - wieszam, co do położenia na półce – kładę. Przerywam te czynności, bo mam wyznaczoną wizytę u lekarza. Pani doktor ogląda moją dokumentację medyczną, zadaje różne pytania, coś tam sobie pisze. - Kartę zabiegową jutro pani otrzyma. Wracam do pokoju, a tam z lornetką przy oku moja nowa koleżanka. Podaję jej rękę, przedstawiam się, a ona takim mocnym zdecydowanym gestem ściska moją dłoń, przedstawia się. Od razu widzę, że jest to kobieta o silnej osobowości i dość surowym sposobie bycia, ale taka swojska, normalna.

-  Byłaś już na spacerze po okolicy ? - pytam, zerkając tęsknie za okno i kątem oka z żalem dostrzegam brak pajęczyny, którą zamierzałam sfotografować na tle zachodzącego słońca.

-  Tak. Pokręciłam się po miasteczku. Pięknie tu.

-   Może po kolacji przejdziemy się?

-  Chętnie.

Gada nam się lekko i łatwo, tak jakbyśmy znały się nie od dziś. Wyglądamy za okno, przez lornetkę lustrując malowniczą okolicę. Wychodzimy na kolację Jem mało, ale pyszną herbatę wypijam z przyjemnością. Wracam do pokoju, a tam już czeka na mnie moja nowo poznana koleżanka. Wychodzimy.  Na schodach dostrzegam  przyczepioną do rękawa jej kurtki pajęczynę. Jeszcze nie mam pojęcia, że schwycę za tę pajęczą nić i będę jej trzymać.

Do Sanatorium „Górnik” przyjechałam samochodem i po wyjściu z okazałego budynku nie mam pojęcia, w którą udać się stronę.  Zerkam na towarzyszkę, a ona zdecydowanym krokiem obiera właściwy kierunek. Idę, niczym cielaczek, chwilę za nią, by wreszcie wyrównać i dotrzymać kroku. Już, już wyciągam rękę, by strząsnąć pajęczynę, gdy misterna robótka sama odrywa się od materiału i szybuje, odfruwa, niczym babie lato... a mały, pracowity pajączek kołuje  wraz ze swoją robótką.

I tak oto zaczęło się dla mnie prawdziwe babskie lato. W towarzystwie Pajęczarki, bo takie w myślach nadałam  imię koleżance, spacerowałam po najstarszym, najpiękniejszym, o urokliwej drewnianej zabudowie kurorcie. Widziałam tylko kwiaty, słońce, uśmiechnięte szczęśliwe twarze... czysto, miło, pięknie. Wracamy. My też jesteśmy uśmiechnięte, na swój sposób szczęśliwe, oto stoimy u progu wielkiej przygody, oto stoimy u progu kuracji, która ma nas podleczyć, uzdrowić, dać wytchnienie.

W pokoju  jest już nasza trzecia „współspaczka”   Tekla. -  miła, ciepła, łagodna, dobroduszna. Gadamy, gadamy ale nie za długo, bo każda z nas chce wypocząć po trudach podróży i o 23.00 z naszego pokoju dobiega miarowe chrapanie.

Obudziło mnie słońce, które  przez otwarte okno wdarło się do pokoju i zatańczyło na kołdrze, ścianie... Chwilę leżałam bez ruchu i mimo że miałam wielką ochotę sfotografować te harce, nadal trwałam w błogim lenistwie. Do mojej świadomości dociera fakt, że mam prawdziwe babskie lato, że nie muszę martwić się czym i z kim dojadę do pracy, że po prostu nie muszę się niczym martwić. Moją błogość przerywa dziwny dźwięk – strzał migawki aparatu. Po prostu nie wierzę, że ktoś wpadł na pomysł fotografowania wschodzącego słońca. Szybko wyskakuję z łóżka i z aparatem też pcham się do okna. To Pajęczarka wykorzystała okazję i uchwyciła ten ulotny moment wschodu słońca. Zadowolona z siebie robi mi miejsce w oknie i rzuca, ot tak od niechcenia:

- Pijesz kawę?

- Tak. Sypaną z odrobiną cukru.

Po chwili pokój wypełnia rozkoszny zapach aromatycznego naparu, a gdy wracam z łazienki kawa jest już dobra do picia. Do stolika dołącza trzecia nasza towarzyszka, też dostaje kawę. Rozpoczynamy swój pierwszy, wspólny poranek. W zgodzie, harmonii,  przy wspólnym stole.

O 8.00 idziemy na śniadanie, ale każda z nas siedzi przy innym stoliku. Poznaję nowe koleżanki:  Irenkę, Anię, Ewę, Grażynę, Dorotę. Śniadanie pyszne, moja ulubiona zupa mleczna i świeżutka, chrupiąca bułeczka. Po śniadaniu uroczyście wita nas wszystkich dyrektor Sanatorium, na którego widok jedna z moich koleżanek szepce: - Boski, niczym książę . Faktycznie, piękny mężczyzna. Słuchamy co nam wolno, a czego nie wolno. Głos zabiera też pani doktor, mówiąc nam, że możemy mieć problemy ze snem, że mamy chodzić na zabiegi, że jesteśmy tu po to, by leczyć swoje zdrowie i takie tam różne różności.

Wracamy do pokoju. Proponuję spacer do miasteczka. Moje koleżanki natychmiast przystają na tę propozycję.

Cdn.

Grażyna Saj-Klocek