Anna Bogusz od ponad sześciu lat stoi na czele Towarzystwa Przyjaciół Szczytna mającego swoją siedzibę w zabytkowej Chacie Mazurskiej. Zresztą Chata to dziś jej drugi dom, o który dba niemal z matczyną czułością. Pochodzący z początku XIX w. zabytek stanowi ważne miejsce na kulturalnej mapie Szczytna. Odbywają się tu wystawy, koncerty, spotkania z lokalnymi artystami, a także plenery malarskie dla dzieci oraz szopki noworoczne będące autorskim dziełem pani Anny.

Strażniczka mazurskiej chaty
W tym roku pani Anna przygotowała już dziesiątą szopkę w Chacie Mazurskiej i, jak zapowiada, na pewno nie ostatnią

GÓRALKA Z KRESOWYMI KORZENIAMI

Historia Szczytna, ale też całych Mazur potoczyła się tak, że dziś tradycje tej ziemi pielęgnują ludzie zupełnie z nią niezwiązani swoim pochodzeniem – przybysze z innych części Polski, których rzuciły tu powojenne losy lub po prostu przypadek. Jedną z takich osób jest Anna Bogusz, od grudnia 2016 r. pełniąca funkcję prezesa Towarzystwa Przyjaciół Szczytna. Urodziła się w Nowym Targu, ale powiedzieć o niej, że jest góralką, byłoby na wyrost. - Moi rodzice pochodzili z Kresów Wschodnich, a konkretnie z terenów dzisiejszej Ukrainy. Mama była ze Stanisławowa, a tata z Sokala – mówi pani Anna. Rodzina ojca ucierpiała w czasie rzezi wołyńskiej. Kiedy dowiedzieli się, że na ich tereny dotarło wojsko polskie, próbowali wrócić do rodzinnego miasteczka. Niestety, w drodze zostali zaatakowani przez ukraińskich nacjonalistów i zabici. - Dzieci, w tym mój wujek, zaczęły uciekać w zboże. Zostały jednak zabite. Wujka kula tylko drasnęła, ale udawał martwego, dzięki czemu się uratował – opowiada pani Anna. Jej tata uniknął tragicznego losu swoich bliskich, bo wcześniej matka chrzestna zabrała go na Podhale, gdzie mając 16 lat został zatrudniony na kolei w Zakopanem. Potem los rzucił go do Warszawy.

Z kolei mama, jako młodziutka dziewczyna, wyjechała do pracy pod Berlin. - Trafiła do bardzo dobrej niemieckiej rodziny. Była tam traktowana jak jeden z jej członków. Babcia z tej rodziny, Niemka, zawsze do niej mówiła: „Pamiętaj Krysta, jeszcze Polska będzie” – opowiada.

Kiedy zbliżał się front, mama pani Ani wyjechała do Polski. Tu przez pewien czas pracowała w Warszawie, w Ministerstwie Obrony Narodowej. Wtedy poznała swojego przyszłego męża, który z racji talentów plastycznych, służąc w wojsku, był kreślarzem.

MOIM ŻYCIEM RZĄDZĄ PRZYPADKI

Po ślubie rodzice zamieszkali na południu, przenosząc się z Osielca do Nowego Targu, następnie do Poronina i w końcu do Rabki. Ta ostatnia miejscowość ma dla pani Anny szczególne znaczenie. Tam ukończyła liceum i chciała się dostać na studia pedagogiczne w Cieszynie. Nie udało się jej jednak zdać egzaminu. - Moim życiem rządzą przypadki. Jak mi się coś nie uda, to szukam czegoś innego – mówi prezes. Po tym, jak nie dostała się na studia, podjęła pracę w Teatrze Lalek „Rabcio” w Rabce, do czego zachęcił ją dyrektor, który był jej nauczycielem plastyki w liceum. - Przyjął mnie z otwartymi rękami, bo brakowało wtedy adeptów – wspomina. Początkowo pracowała w pracowni, chcąc przeczekać do chwili, kiedy ponownie mogłaby zdawać egzamin. Los sprawił jednak, że została wprowadzona do jednego ze spektakli w zastępstwie za starszą aktorkę. Po trzech latach zdała egzamin eksternistyczny, dzięki czemu została dyplomowaną lalkarką. Łącznie w teatrze w Rabce przepracowała jedenaście lat.

SZCZYTNO ZNAŁA TYLKO Z „KRZYŻAKÓW”

O tym, że zamieszka w Szczytnie również zdecydował przypadek.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.